Dzisiaj:
Piątek, 15 listopada 2024 roku
Albert, Alberta, Albertyna, Artur, Artus, Idalia, Leopold, Leopoldyna, Przybygniew, Roger

KULISY ZBRODNI WOJENNEJ W SZCZUCINIE

27 sierpnia 2019 | komentarzy 5

Kulisy zbrodni wojennej w Szczucinie w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej.

Poniższy artykuł jest próbą przedstawienia i uporządkowania wydarzeń, które doprowadziły do masakry jeńców wojennych i ludności cywilnej w Szczucinie w dniach 12-16 września 1939 roku.

Wśród dostępnej literatury na czoło wysuwa się niewątpliwie opracowanie płk dypl. Władysława Steblika Armia „Kraków” [dalej: AKrak.]. Jest to praca szczególna, gdyż jej autor w czasie działań wojennych był oficerem Oddziału II sztabu armii „Kraków”, a następnie szefem  tego oddziału. Z literatury niemieckiej – biorąc pod uwagę omawiany temat, niezwykle przydatne okazały się relacje niemieckich żołnierzy, zebrane przez Hannsa Wiedemanna i wydane drukiem już w 1939 r. pod wspólnym tytułem już Wir zogen gegen Polen [München 1939]. Przedstawione są w nim niektóre opisy szlaku bojowego- w tym przypadku chodzi o niemiecki VII Korpus Armijny, operujący na linii Miechów, Opatów, Baranów, Sandomierz, Tomaszów [dalej: Weidemann]. O tym, że źródło to zostało uznane za wiarygodne, świadczy fakt, że jeden z rozdziałów (s. 19-23) przetłumaczono już w 1941 r. i wydano drukiem w Londynie [Zob. Aneks 1].

Zbrodnie Wehrmachtu zostały słabo udokumentowane. Zniszczeniu w czasie wojny uległa m.in. duża liczba wytworzonych przez Polski Czerwony Krzyż dokumentów, rejestrujących nazwiska poległych i rozstrzelanych żołnierzy polskich.  Pamięć o niemieckich zbrodniach z września 1939 r. przesłoniły późniejsze zbrodnie dokonywane w okresie okupacji.

Arkusz ewidencyjny grobów wojennych na terenie gminy Szczucin [ANT]

Potwierdzają to, chociażby wyniki ankietyzacji, dotyczącej zbrodni z okresu 1939–1945, przeprowadzonej przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Zachowane źródła są niepełne, dotyczy to np. ankiet sądów grodzkich (kwestionariusze o egzekucjach masowych i grobach masowych), sporządzanych już w 1945 r. [Zob. Aneks 2], a na których oparł się Szymon Datner [Warszawa 1961] i Jochen Böhler [Kraków 2009], który uzupełnił i skorygował niektóre ustalenia, korzystając ze źródeł niemieckich.

Z początkiem 2018 r. ukazało się opracowanie śląskiego historyka Instytutu Pamięci Narodowej Grzegorza Bębnika pt. „Incydent” w Stopnicy 9 września 1939 roku- między zbrodnią sądową a egzekucją [KH 2018, nr 1], w którym autor wysunął przypuszczenie, że następstwem szeroko omówionych w artykule wydarzeń w Stopnicy w dn. 9 września, mogła być m.in. zbrodnia dokonana 3 dni później przez żołnierzy niemieckich w pobliskim Szczucinie, dlatego też, zostanie omówimy szerzej.

W powojennej literaturze polskiej „incydent” stopnicki łączony był dotąd jedynie z aktem mordu na dowódcy 55 Rezerwowej Dywizji Piechoty [DP] płk Stanisławie Kalabińskim. Pogląd ten prezentował przede wszystkim biograf pułkownika, historyk śląski Jan Przemsza-Zieliński [Sosnowiec 1998]. Tymczasem G. Bębnik, na podstawie zarówno dokumentów niemieckiego śledztwa, jak i powojennych polskich dokumentów, a także i pośrednich przekazów ustnych udowodnił, że pod Stopnicą odbyła się w dn. 9 IX egzekucja niemieckich jeńców, co więcej- doszło do niej najpewniej rzeczywiście na rozkaz płk. S. Kalabińskiego. Rozkaz ten żołnierzom eskorty przekazany miał zostać przez dowódcę I batalionu kpt. Pawła Blewa. Cytowane w opracowaniu Bębnika niemieckie dokumenty funkcjonują w obiegu naukowym już co najmniej od 1979 r., kiedy amerykański prawnik i historyk Alfred-Maurice de Zayas wykorzystał je w swojej wielokrotnie wznawianej pracy o Placówce Dochodzeniowej ds. Naruszeń Prawa Międzynarodowego [München 1979]. Dlaczego do tej pory nie zostały szerzej przedstawione w Polsce – nie wiadomo. Być może chodziło tu o ich niemiecką proweniencję. Ale przejdźmy do rzeczy.

W dn. 9 IX 1939 r. do Stopnicy dotarły wycofujące się na wschód oddziały Armii „Kraków”. Obronę tego punktu powierzono 201. Pułkowi Piechoty [pp] ppłk Władysława Adamczyka z 55 Dywizji Piechoty [DP], dowodzonej, jak już wspomniano, przez płk Kalabińskiego. Pułkowi towarzyszyło kilkunastu  niemieckich jeńców, którzy dostali się do niewoli w trakcie działań bojowych nad dolnym Dunajcem. W mieście, lub w jego pobliżu, znajdowały się również sztaby: gen. Jana Sadowskiego d-cy Grupy Operacyjnej [GO] „Śląsk”, oraz gen. Antoniego Szyllinga d-cy Armii „Kraków”. Około godz. 15.00 żołnierze 201 pp. zbierali się na rynku, formując kolumnę marszową. Jak pisze W. Steblik, „panowała tu w tej chwili zupełna cisza. Nagle wynurzył się z tych lasów czerwony autobus i pędząc szosą z błyskawiczną szybkością, wjechał do miasteczka. Załoga czatującego przy wlocie szosy działka przeciwpancernego nie strzeliła do autobusu chyba dlatego, że był podobny do autobusów ewakuowanych z Krakowa i dopiero gdy ją mijał, zauważyła, że są w nim żołnierze niemieccy. Za chwilę wybuchła jednak w miasteczku gwałtowna strzelanina. Po dołączeniu wkrótce potem sztabu GO opowiadano nam, że gdy autobus wjechał na rynek, Niemcy otworzyli z jego okien ogień, pod którego osłoną usiłowali się rozbiec w kierunku zabudowań, na co zbierające się do wymarszu oddziały zareagowały spontanicznymi strzałami. Niemal wszyscy Niemcy polegli” [AKrak.]. Niemalże identyczne są relacje osób, które przebywały na miejscu wydarzenia, jak np. gen. J. Sadowskiego i ppłk dypl. Jana Rzepeckiego [Warszawa 1983].

Spalony autobus niemieckiej orkiestry na rynku w Stopnicy [Dobr.].

Z przedstawionych opisów wynikałoby zatem jednoznacznie, że poruszający się cywilnym autobusem członkowie niemieckiej orkiestry wojskowej, po niespodziewanym dostaniu się w sam środek polskich oddziałów, chwycili za broń; jakaś część z nich zdołała wydostać się z pojazdu i schronić w przyległych zabudowaniach, skąd to prowadzić mieli ogień. Po krótkiej walce część poległa, reszta zaś dostała się do niewoli. Podobnie zresztą zeznali swoim niemieckim przełożonym, a później specjalnie wyznaczonym do tej sprawy śledczym, członkowie orkiestry i uratowani jeńcy: „Przy wjeździe do miejscowości, za zakrętem zauważyliśmy nagle polskie wojsko. Była to artyleria i kawaleria. Zakładam, że chodziło tu o pobite elementy polskiej armii, które ukryły się w lasach, a teraz zamierzały się ponownie zebrać. Nasz kierowca w zdenerwowaniu uderzył w jakiś dom. Polacy otwarli do nas gwałtowny ogień, na który odpowiedzieliśmy ze swoich pistoletów. Ponieważ ostrzał był zbyt silny, wyskoczyliśmy z pojazdu, szukając ratunku w domach. Polacy rzucili się za nami. Broniłem się tak, jak tylko potrafiłem, aż do chwili wystrzelania całej amunicji. Potem musiałem się poddać” – .mówił znający język polski Gerhard Kiwus, pochodzący z Nowej Wsi Królewskiej koło Opola [Bębnik].

Do tego miejsca polskie i niemieckie relacje są na ogół zgodne, a podstawowa różnica leży jedynie w natężeniu walk toczonych przez członków orkiestry. Tak czy inaczej, po krótkim starciu członkowie orkiestry, którzy przeżyli, dostali się do niewoli. Następnie, już jako jeńcy dołączeni zostali do grupy innych, wcześniej wziętych do niewoli niemieckich żołnierzy, poddani rewizji, w efekcie której odebrano im zarówno dokumenty, jak i większość osobistych przedmiotów, zwłaszcza tych cenniejszych, m.in. zegarki. W takim ujęciu cały incydent nie niósłby ze sobą niczego szczególnego; byłaby to jedna z wielu potyczek, w jakie obfitowały odwrotowe walki Armii „Kraków”. Tymczasem jeszcze w 1939 r. strona niemiecka zaprezentowała skrajnie odmienną interpretację tych wydarzeń.

Już następnego dnia Stopnica została zajęta przez wojska niemieckie i rozpoczęły się przesłuchania ocalałych żołnierzy, które trwały kilkanaście dni. Trudno tutaj przedstawiać pełne zeznania, ale należy podkreślić, że 5 świadków, tj. Gerhard Kiwus, Kurt Lemser, Helmut Schloerb z orkiestry 15. pułku pancernego [ppanc], oraz Willi Fischer z 2. pułku strzelców [p.strz.] i Gerhard Müller z 3. ppanc (obydwa te pułki wchodziły w skład 2. Dywizji Pancernej) na ogół zgodnie obrazuje przebieg późniejszych wydarzeń. W wielkim skrócie wyglądało to tak: Jeńcy feldfebel Kiwus i podoficer Hampusch, jako najstarsi stopniem, zaprowadzeni zostali do jakiegoś polskiego oficera „z trzema gwiazdkami na kołnierzu”, a pozostałych wyprowadzono za miasto.  Po trwającym trzy do czterech kwadransów marszu, około godziny 19.00–20.00 kolumna jeńców dotarła do samotnie stojącej zagrody z drewnianą stodołą. Tu jeńcy, mieli ustawić się w dwuszeregu, zakładając ręce na kark. Otaczający ich żołnierze eskorty na dany przez zwierzchników sygnał wycofywać zaczęli się za plecy konwojowanych, możliwie cicho repetując broń. Ci, którzy wciąż jeszcze znajdowali się obok jeńców, nawoływani byli przez swoich kolegów słowami: Chcecie dać się zastrzelić razem z nimi?, co usłyszane zostało co najmniej przez znającego język polski Kiwusa, a może i innych. Wszelkie wątpliwości rozwiać miał szczęk przeładowywanej broni, a następnie wystrzały, tak, że przynajmniej kilku rozpoczęło ucieczkę jeszcze na moment przed otwarciem ognia, uznając powyższe przygotowania za wystarczający powód do podjęcia próby ratowania życia. Ci, którym udało się zbiec, słyszeć mieli jeszcze dochodzące z oddali, stopniowo milknące krzyki i wołania o ratunek. Inni udający martwych słyszeli odgłosy dobijania pojedynczymi strzałami rannych, błagających o darowanie życia. Najbardziej dramatycznie brzmią tu zeznania Schloerba, który otrzymać miał trzy pchnięcia w udo, służące bez wątpienia sprawdzeniu, czy jeszcze żyje. Zeznał on, że po ocknięciu się zobaczył wokoło jakichś 20 do 30 martwych kolegów, których wleczono kolejno do stodoły, układano jednego na drugim, przekładając warstwami słomy. „Kiedy odzyskałem przytomność, wszędzie wokół mnie płonęło. Płomienie zbliżały się już do mnie. Nogami zepchnąłem z siebie obydwu zabitych. Kiedy wypadli na zewnątrz, natychmiast rozległy się strzały z karabinu maszynowego. Ja sam, ścigany ogniem karabinu maszynowego pobiegłem w jakieś kartoflisko. Tam rzuciłem się na ziemię i tarzając się zdusiłem płomienie, które ogarnęły już cały mój mundur” – zeznał Schloerb [Za: Bębnik].

Kilku ocalałych- wśród nich feldfebel Kiwus- ponownie znalazło się w Stopnicy, w ramach prowadzonego przez Wehrmacht postępowania wyjaśniającego okoliczności zdarzenia. Obecność Kiwusa jest o tyle istotna, że w swoim zeznaniu opisał miejsce egzekucji, które ujrzał następnego dnia.  Otóż przy autobusie miano odnaleźć zwłoki podoficerów: Markerta (z widocznym postrzałem w głowę oraz 2 pchnięciami bagnetem),  Langego i strzelca Frankego. W pogorzelisku po stodole natomiast miano doszukać się „18 do 20 zwęglonych ciał”, a na polu dwóch martwych (nieznany z nazwiska kierowca autobusu, z widocznymi na twarzy śladami oparzeń i podoficer nazwiskiem Stengelin)  oraz dwóch ciężko rannych żołnierzy (podoficer Schulze oraz strzelec Fritsche), którzy trafili do szpitala. Ze sporządzonego przez G. Bębnika zestawienia wynika, że przeżyli: Kiwus Gerhard, Rössner vel Rößner vel Rösner, Bardoskiwics vel Bardoskiwicz, Hambusch vel Hampusch, Lemser Kurt, Schloerb Helmut, Polster, Gawron, Pätzold z orkiestry oraz Gerhard Müller z 3 p.panc. i strzelec Fischer Willi z 2 p.strz. Zginęli natomiast: Cop Heinrich (kapelmistrz), Kaup, Dietz Otto, Gebauer Richard, Kröhl Herbert, Küster, Lange Albrecht, Markert vel Merkert, Schulze Gerhard lub Wilhelm (ciężko ranny, zm. 11 IX 39 w Kielcach, lub 15 IX 39 w Piotrkowie),  Stengelin Karl Albert, Böhme Wilhelm, Hermannsdörfer Helmut, Rauschert, Franke Alfred, Fritsche Hermann (ciężko ranny, zm. 11 IX 39 w Osieku) – z orkiestry i z 2 p.strz. Schneeberger [Tamże].

Można by mieć zastrzeżenia co do wiarygodności dokumentacji niemieckiej, gdyby nie fakt, że istnieją i inne dokumenty potwierdzające taką wersję. Wśród nich niezwykle cenna dla wyjaśnienia sprawy, relacja zaangażowanego bezpośrednio w te wydarzenia polskiego oficera por. rez. Zbigniewa Józefa Jabłońskiego, w trakcie mobilizacji przydzielonego do 201 pp w charakterze drugiego adiutanta. Ten w lutym 1940 r. znalazł się we Francji, gdzie, jak wszyscy uczestniczący w kampanii 1939 r. oficerowie, pojawić się musiał w Biurze Rejestracyjnym płk Fryderyka Mally’ego, by złożyć zeznania na temat swego udziału w walkach. Po opisie całego wydarzenia, który nie odbiegał od tego, co już wiadomo, powiedział: „Wybrawszy dwóch najstarszych podoficerów spośród nich [jeńców – przyp. KS], odprowadzam ich pod eskortą dwóch żołnierzy z bagnetami na broni do dowództwa dywizji. Niemcy po drodze tłumaczą się, że są członkami orkiestry niemieckiego pułku czołgów, który poprzedniego dnia był w Stopnicy. […] Owych dwóch jeńców niemieckich doprowadziłem natychmiast do płk Kalabińskiego, dowódcy 55. Dywizji. Oświadczył on, że nie można bawić się z jeńcami niemieckimi i że trzeba ich rozstrzelać. Uważając, że w każdym razie przed ]ewentualną] egzekucją należy przesłuchać jeńców, aby dowiedzieć się szczegółów o pobliskim oddziale czołgów niemieckich, ofiarowałem się być tłumaczem, ponieważ w tej chwili, nie było na miejscu oficera znającego język niemiecki. Jednak płk Kalabiński kazał mi wrócić do oddziału. Podobno wszyscy jeńcy niemieccy schwytani w tym dniu w Stopnicy, wraz z dywersantami znalezionymi w ubraniach cywilnych po domach prywatnych, zostali wieczorem rozstrzelani. Był to fakt o tyle w skutkach swych brzemienny, że- jak słyszałem później w szpitalu od naszych oficerów i żołnierzy w niewoli niemieckiej- Niemcy odtąd też rozstrzeliwali jeńców polskich, twierdząc, że to jest odwet za Stopnicę” [Tamże]. Trudno tu, na dobrą sprawę, cokolwiek dodać. Należy podkreślić, że relacja ta powstała pięć miesięcy po całym incydencie, do tego w okolicznościach niesprzyjających raczej fantazjowaniu.

Innym polskim dokumentem jest relacja dowódcy plutonu w batalionie Obrony Narodowej [ON] „Oświęcim” 201 pp  ppor. Aleksandra Bukki, spisana przez historyka Janusza Ryta, w której czytamy, że płk Kalabiński telefonicznie polecił ppłk Adamczykowi, by rozstrzelał jeńców, na co ten nie wyraził zgody i pod eskortą odesłał jeńców do sztabu dywizji. „Mówiono potem, że wśród jeńców byli dwujęzyczni Ślązacy i oni po drodze rozmawiali z konwojentami, którzy im wprost oświadczyli, że prowadzą ich do dowódcy, który kazał ich rozstrzelać i żeby uciekali. Konwojenci wypuścili Ślązaków, resztę zaś rozstrzelali, a ciała spalili w stodole (choć krążyły też pogłoski, że jeńców spalono żywcem). Niemcy jeszcze we wrześniu podczas późniejszych działań bojowych zaczęli wypytywać o płk Kalabińskiego w każdej większej grupie wziętych do niewoli jeńców, o czym szybko donieśli do sztabu zbiegli z niemieckiej niewoli nasi żołnierze” – opowiadał Bukka [Tamże].

Należy podkreślić, że Niemcy wykorzystali wszelkie dostępne środki celem wyjaśnienia sprawy. Już 10 IX zjawił się w Stopnicy kpt. Dombrett ze sztabu 15. ppanc., który wykonał fotograficzną dokumentację miejsca zdarzenia oraz zgliszcz stodoły wraz ze zwłokami. Do oględzin, co ciekawe, przybrano troje świadków spośród miejscowej ludności, którzy następnie podpisać mieli stosowny protokół. Za tym poszły też działania policyjne. Choć świadkowie nie byli w stanie określić jednostki, z której pochodzili zamieszani w sprawę polscy żołnierze, ani tym bardziej podać nazwisk dowódców, ustalenie tych faktów nie było trudne. Bardzo szybko zidentyfikowano pododdział oraz, co za tym idzie, posiłkując się zeznaniami polskich jeńców bezpośrednich wykonawców. Jak uznano, odpowiedzialność, spoczywać miała na żołnierzach I/201 pp, a ściślej- 1 kompanii ckm, którzy rekrutowali się na ogół spośród mieszkańców położonego w ówczesnym powiecie pszczyńskim Mikołowa [Tamże].

Pomijając dalsze śledztwo prowadzone przez Niemców, należy ze szczególną uwagą przeanalizować sprawy sądowe, jakie tuż po wojnie prowadzone były przeciwko byłym żołnierzom kompanii ON „Mikołów” Pawłowi Kłoskowi i Wincentemu Świerkotowi, podejrzanym o przekazanie Niemcom nazwisk swoich kolegów, biorących czynny udział w wydarzeniach stopnickich. W sierpniu 1946 r. przesłuchano w charakterze podejrzanego P. Kłoska, który zeznał, że istotnie był trzykrotnie przesłuchiwany przez Gestapo, a w trakcie przesłuchań pytano się go, jak się to stało, że grupa jeńców niemieckich w Stopnicy koło Krakowa została przez ON rozstrzelana. Potwierdził też, że przekazał istotne informacje na temat całego wydarzenia: „Pluton kpr.  Świderskiego, w którym się wtedy znajdowałem, został odkomenderowany do odprowadzenia tych jeńców na tyły linii frontu. Po odprowadzeniu ich około czterech km[od Stopnicy konwój z jeńcami zatrzymał się w polu. W pobliżu znajdowało się tylko jedno obejście gospodarskie (dom i stodoła). Tam kpr. Świderski kazał jeńców otoczyć, żeby nie zbiegli. W pewnym momencie jeden z jeńców zaczął uciekać i kpr. Świderski dał rozkaz strzelać. Wtedy wszyscy zaczęli strzelać do jeńców, w wyniku czego siedemnastu z nich zostało zastrzelonych, a reszta zbiegła. Ja nie strzelałem, bo miałem karabin bez naboi. Pająk strzelał z ręcznego karabinu maszyn, Mendrok zaś i pozostali z karabinów. Następnie wróciliśmy z powrotem do Stopnicy, skąd d-ca batalionu  wysłał kpr. Świderskiego z kilku ludźmi na miejsce poprzedniego wypadku celem zatarcia śladów, które to zadanie Świderski wykonał znosząc trupy do stodoły i podpalając ją. Świderski dołączył do kompanii dopiero dwa dni później. Kiedy się mnie pytali, czy Kmiecik też strzelał, powiedziałem, że nie widziałem, ale że Kmiecik później pokazywał zegarek, który miał mieć od jeńca niemieckiego. Powiedziałem jeszcze na Gestapo, że byłem obecny, gdy Świderski kazał strzelać rannych Niemców, mimo że prosili, by ich nie strzelać, bo mają żony i dzieci. Takie były moje całe zeznania przed Gestapo i więcej w tej sprawie nie mam nic do powiedzenia” [Tamże]. W 3 miesiące później został Kłosek ponownie przesłuchany. Tym razem powiedział tylko, że w toku przesłuchania niemiecka prokuratura wymieniała nazwiska Świderskiego, Kmiecika, Pająka,  Mędroka, oraz że nie wie skąd i w jaki sposób policja niemiecka dowiedziała się o tych nazwiskach.

Przede wszystkim należy zauważyć, że sam fakt strzelania do jeńców nie jest przez nikogo poddawany w wątpliwość, ani przez oskarżonego, ani przez prokuratora, ani wreszcie przez sąd. Prowadzący sprawę Kłoska prokurator katowickiego Specjalnego Sądu Karnego Aleksander Nowak, wnioskując o powtórne przesłuchanie podejrzanego, uzasadniał, iż interesują go informacje, „skąd policja niemiecka dowiedziała się o rozstrzeliwaniu jeńców niemieckich przez kompanię Obrony Narodowej”. Podobnie, wnioskując o umorzenie postępowania: „Podejrzanemu zarzuca się, że w[e] wrześniu 1939 r. ujawnił przed tajną policją niemiecką, iż [Stanisław] Pająk, [Paweł] Mędrok, [Jan] Franke i inni jako członkowie kompanii Obrony Narodowej w czasie działań wojennych w[e] wrześniu 1939 r. wystrzelali w Stopnicy oddział jeńców niemieckich przez nich konwojowanych” [Tamże].

Kto zatem ponosiłby odpowiedzialność za strzelających do jeńców żołnierzy kompanii „Mikołów”? Zdaniem G. Bębnika z pewnością, na najniższym poziomie byłby to dowódca plutonu, kpr. Świderski. Jak już wiadomo, niemal natychmiast po powrocie do Mikołowa został on aresztowany i osadzony w więzieniu; tylko za sprawą samobójstwa uniknął postawienia przed sądem i wyroku skazującego. D-dca batalionu kpt. Blew, zginął w dwa dni po opisywanych wydarzeniach, 11 września 1939 r. pod Osiekiem. To płk Kalabiński, o czym zaświadcza por. Jabłoński, bezpośrednio i z pominięciem dowódcy pułku wydał rozkaz egzekucji. Schwytany przez Niemców, torturowany, został zamordowany po 15 VIII 1941 w Radomiu. Poza nim w związku z tą sprawą skazani i zabici zostali z kompanii ON „Mikołów”: w celi więzienia sądowego Mikołów, d-ca plutonu w kpr. Franciszek Świderski, ur. 27 I 1903 r. Mrowino, popełnił samobójstwo 18 X 1939 r.; w obozie koncentracyjnym Auschwitz – d-ca drużyny kpr. Jan Franke, ur. 9 IV 1903, Mikołów, po 28 II 1941 r.; szer. Bernard Kmiecik, ur. 10 VII 1911, Katowice-Dąb, po 28 II 1941 r.; prawdopodobnie d-ca drużyny kpr. Paweł Mendrok, ur. 13 V 1913, Mikołów, po 28 II 1941 r.; szer. Stanisław Pajonk, ur. 28 IV 1913 r., Mikołów, po 28 II 1941 r.; prawdopodobnie d-ca drużyny kpr. Stanisław Stachowiak, ur. 12 IV 1914 r., Chrząstowo, po 28 II 1941 r. [Tamże].

Rozpoczynając omawianie zbrodni szczucińskiej, należy przypomnieć jeszcze raz końcowe części relacji „stopnickiej” por. Jabłońskiego, który stwierdził, że był to fakt w skutkach swych brzemienny, gdyż, jak słyszał później w szpitalu od oficerów i żołnierzy w niewoli niemieckiej- Niemcy odtąd też rozstrzeliwali jeńców polskich, twierdząc, że to jest odwet za Stopnicę [rozstrzeliwali już wcześniej, ale po „Stopnicy” mogli tym usprawiedliwiać swoje działania – przyp. KS.]. O tym samym wspominał por. Bukka, który twierdził, że już we wrześniu Niemcy zaczęli wypytywać o płk Kalabińskiego w każdej większej grupie wziętych do niewoli jeńców, o czym szybko poinformowali sztab zbiegli z niemieckiej niewoli nasi żołnierze.

Ważnym w całej sprawie wydaje się także fakt wysadzenia przez WP mostu w Szczucinie, wraz ze znajdującymi się już na nim Niemcami oraz metoda walki zastosowana w potyczce pod Bolesławiem.

Wydaje się, że dowództwo niemieckie rozmyślnie szerzyło wśród żołnierzy frontowych wieści o zorganizowanych przez władze polskie partyzanckich działaniach przeciwko nacierającym wojskom niemieckim. Celem mogło być wyostrzenie nieufności żołnierzy w stosunku do ludności cywilnej, a zwłaszcza dostarczenie powodów do rozstrzeliwań przez Wehrmacht zarówno cywilów, jak i wojskowych: „Planowe fanatyzowanie ludności polskiej miało także swój drugi skutek: wojnę partyzancką. Wina, którą za w związku z tym przelaną krew biorą na siebie rząd polski a z nim Anglia, jest niesłychana. Z więcej niż jednej komendantury donoszą nam, co chwila, zgodnie oficerowie, że na polskich stanowiskach dowodzenia napotykają na najdokładniej wypracowane wskazówki mające ludność wprowadzić w tajniki wojny partyzanckiej. Niczego w tych instrukcjach nie przemilczano, od butelki zapalającej do tchórzowskiego strzelania zza węgła ciemną nocą; wszystkie możliwe sposoby tu uwzględniono” – czytamy w książce Weidemanna.  Tu wyraźnie widać chęć usprawiedliwienia licznych samosądów na ludności cywilnej dokonanych przez Wehrmacht. Rozstrzeliwanie rzekomych, a rzadziej rzeczywistych „wolnych strzelców”, jak ich również nazywano, było na porządku dziennym, choć o tym się w relacjach nie wspomina. Natomiast w wielu miejscach są wzmianki o jeńcach polskich w cywilnym odzieniu, co bywa użyte jako dowód na złe wyekwipowanie armii polskiej, szybkie pozbywanie się munduru i dezercje w niej zachodzące lub też ukrywanie się wśród żołnierzy owych właśnie „strzelców zza węgła”.

Już 6 września na lewym brzegu Wisły Niemcy rozpoczęli wyścig do mostów w Sandomierzu, Baranowie i Szczucinie, starając się wyprzedzić grupę operacyjną „Jagmin” z Armii „Kraków”, której sztab przebywał w tym czasie w Mędrzechowie.

Sytuacja w dn. 7 IX wieczorem. Sztab Armii „Kraków” wycofuje się z Mędrzechowa [AKrak.]

W tym czasie na lotnisku w Szczucinie stacjonowały dwa plutony – po jednym z 23 i 26 eskadry obserwacyjnej przydzielone do armii „Kraków”. Pisał o tym Olgierd Tuskiewicz w artykule Lotnictwo samodzielne, czy wspólne działania [„Myśl Lotnicza” 1943, nr 17]: „Dzień 7-go września jest ostatnim dniem działań 23-ej i 26-tej eskadr obserwacyjnych w ramach armii „Kraków”. Rozlokowanie eskadr jest następujące: Rzuty kołowe obydwóch eskadr w m. Werynia, rzuty powietrzne jednego plutonu [nie wiadomo którego – przyp. KS] 23-iej eskadry i II/26 eskadry na lotnisku Szczucin [samoloty RWD 13 i RWD 8]. Rozpoznanie z tego dnia z godzin południowych stwierdzają ruch broni pancernej w kierunku południowym na m. Busko. Dalsze loty z godzin popołudniowych stwierdzają silne zagrożenie Armii z tego kierunku i podchodzenia broni pancernej do rz. Wisły. Oto wyjątek sprawozdania z lotu z godz. 16.45: Lecąc szosą Szczucin-Busko rozpoznałem czoło kolumny panc. już na płd. od Pacanowa. Począwszy od czoła poprzez Pacanów, Stopnicę, Busko i Pińczów ciągnęła się nieprzerwana kolumna czołgów i samochodów. Ogon kolumny znalazłem dopiero w połowie drogi pomiędzy Pińczowem a Kijami. Wracając stwierdziłem drugą kolumnę z Buska na Nw. Korczyn czołem w połowie drogi. W międzyczasie kolumna  na kierunku Szczucin podeszła do mostu na Wiśle”.

Pisze o tym również w swej pracy Steblik: – „W dn. 7 września około godz. 16 dotarły do sztabu dramatyczne wiadomości. Najpierw mjr pil. S. Pawluć, dowódca lotnictwa armii, który osobiście poleciał na popołudniowe rozpoznanie najbardziej niepewnego rejonu północnego skrzydła Pińczów-Staszów, w towarzystwie dowódcy 26 eskadry obserwacyjnej, por. obs. S. Króla zameldował gen. A. Szyllingowi o posuwaniu się 8 kilometrowej kolumny pancerno-motorowej szosą Busko-Szczucin”. W rezultacie grupa sił polskich z północnego brze­gu Wisły znalazła się w klamrze, rozciągającej się od Pińczowa przez Busko, Stopnicę i Pacanów aż po brzeg Wisły pod Szczucinem.

Rozpoznanie lotnicze z dn. 7 IX, godz. 1645 [ML]

Wymieniona wyżej niemiecka lekka grupa pancerno-motorowa [dalej: GPM] została utworzona 6 IX w Miechowie na rozkaz dowództwa Grupy Armii „Południe” z oddziałów VII korpusu, w celu  opanowania mostu przez  Wisłę w Szczucinie, a to niewątpliwie w celu umożliwienia połączenia się na polskich tyłach niemieckich sił pancerno-motorowych, działających wyprzedzająco po obu brzegach Wisły. Następnego dnia wczesnym rankiem oddział wyruszył w składzie: piechota załadowana na samochodach ciężarowych, kompania karabinów maszynowych, dwie zmotoryzowane kompanie pionierów, batalion obrony przeciwpancernej, dwa samochody pancerne rozpoznawcze i jedna zmotoryzowana ciężka haubica polowa. „Szybka jazda prowadzi najpierw ostro na północ, w stronę Jędrzejowa. Potem zakosem na wschód przez Pińczów, Busko, Stopnicę i stamtąd na południe, ku mostowi na Wiśle. Opancerzone pojazdy zwiadowcze i działa obrony przeciwpancernej na przedzie, za nimi pędząca kolumna. Pojazdy wzbijają gęste, białe obłoki kurzu – aż po czubki topoli, które rosnących wzdłuż drogi. Płonące wioski, porzucone polskie działa, przewrócone zaprzęgi na drodze. W pędzie kolumna mija walące się domy, przejeżdżając przez żar i gryzący dym. Monotonny śpiew silników. Czerwony blask wieczornego słońca oświetla już polską ziemię. Zmiana kierunku drogi. Pojawiają się wierzby i podmokłe lasy. Woda błyska pomiędzy szarozielonymi krzakami: Wisła! Komora celna, jeszcze z czasów rosyjskich, kiedy to Wisła była granicą między dunajskim cesarstwem a państwem carów. I tam też w ostatnich promieniach wieczoru widać ciemne belki mostu” – czytamy w relacji jednego z żołnierzy niemieckich [Wiedemann]. W Busku część GPM skierowała się drogą na Nowy Korczyn, prawdopodobnie z zamiarem zajęcia drogi Bolesław-Szczucin, a po zajęciu mostu obydwie kolumny miały się połączyć.

Około godz. 1700 do Szyllinga dotarł meldunek z GO „Boruta”: „2 D.panc. (dowódca gen. leut. Georg Stumme; XV KA, 10 Armia – przyp. KS) przekracza Dunajec pod Bobrownikami i Lisią Górą zmierzając na Żabno i Dąbrowę Tarnowską jeden z zagonów kieruje się na Szczucin”. Na skutek zbieżnych ruchów nieprzyjaciela na Szczucin zarysowała się już dość wyraźnie perspektywa zupełnego okrążenia Armii „Kraków” przy ujściu Nidy i Dunajca i po prostu katastrofa, jeżeli siły pancerno-motorowe ze skrzydeł wykażą aktywność na kierunkach Nowy Korczyn i Dą­browa Tarnowska-Szczucin.

W Szczucinie most zabezpieczały oddziały płk Romana Gwelesianiego (wcześniej dowódcy Obszaru Warownego „Kraków”) złożone głównie z żołnierzy IV/20 pp [W. Steblik w opracowaniu Jeszcze o boju pod Kolbuszową 9.9.1939 r., opierając się na relacji mjr T. Rybki, kwatermistrza 20 pp podał, że był to ostatni z czterech batalionów fortecznych i trzech batalionów wartowniczych, wystawionych z nadwyżek 20 pp do dyspozycji płk. Romana Gwelesianiego, jest to o tyle ważne, że najprawdopodobniej właśnie żołnierze z tego batalionu stanowili większość jeńców umieszczonych w obozie przejściowym w Szczucinie] oraz pluton pionierów ppor. rez. Macieja Radziwiłła. Dodatkowo 5 września przybył szwadron marszowy K BK mobilizowany w Dębicy przez 5 pułk strzelców konnych [psk] por. rez. Kazimierza Ronpperta, który otrzymał rozkaz osłaniania przyczółków mostowych w Nowym Korczynie i Szczucinie.

Most w Szczucinie odbudowany przez Niemców. Zdjęcie lotnicze z 1944 r. [fotopolska.eu]

Sama obrona zorganizowana została w ten sposób, że po drugiej stronie w Ratajach i na wale wiślanym ustawiono stanowiska ogniowe, natomiast sam most został zaminowany. „Polacy bronią się przemyślnie i twardo. Na wale przy Wiśle ognie wylotowe ich karabinów tworzą w szeregu coś na kształt świecącego sznura. W ostatnich blaskach dnia kompanie ruszają naprzód do szturmu przeciw plującemu ogniem wałowi. Wybuchają granaty ręczne. Skok naprzód! Pierwsze plutony są po drugiej stronie wału. Polacy uciekają. Most stoi upiorny i wielki, czerniąc się na tle jasnego nocnego nieba. Po belkach przemykają cienie- straż tylna wroga. Pionierleutnant, który dwa dni wcześniej wysadził pod Wolbromiem linię kolejową, zbiera garstkę ludzi i szturmuje za uciekającymi Polakami. Z MG [karabin maszynowy – przyp. KS] na przedzie mała drużyna gna przez most. Oddech przyspiesza. Ale muszą mieć ten most. To cel. Z drugiego brzegu padają strzały. Jednak mały oddział biegnie dalej. Wtedy od strony wroga rozbrzmiewa głośna komenda. Potem huk jak grom. Eksplozja, trzaski i drzazgi. Noc zamienia się w ognisty blask. Jakby na Wiśle eksplodował wulkan. Belki i ludzie wirują w dymie i piekielnym żarze. Polacy zdalnie odpalili ładunki i wysadzili część mostu. Pionierzy zatrzymują się na sekundę, potem atakują dalej, skaczą nad płonącymi belkami. Pod nimi płyną, czerwone jak rozgrzane żelazo, wody Wisły. Pionierzy muszą dostać się na drugi kraniec mostu! Wrogi brzeg jest już blisko. Wtedy znowu huk. Także i drugi odcinek mostu wylatuje w powietrze. To, co jeszcze stoi obejmują wysokie jak dom płomienie” – relacjonował próbę zdobycia mostu jeden z niemieckich żołnierzy GPM [Weidemann].

Warto dodać, że most wysadził własnoręcznie ppor. M. Radziwiłł, właściciel majątków w Pacanowie i Słupi, który później wraz ze swoim plutonem wszedł w skład 5 psk. Według oceny sztabu niemieckiego VII korpusu armijnego zniszczenie mostu zmusiło siły polskie do od­wrotu wzdłuż północnego brzegu Wisły „w ramiona dywizji VII korpusu” i tym samym GPM częściowo osiągnęła zamierzony cel operacyjny. Tak było istotnie, niemniej jednak unicestwiło niemiecki zamiar przeprawienia się na południowy brzeg Wisły, a tym samym może nawet uratowało siły krakowskie od klęski nad Wisłą i Dunajcem.

 

Oddziały niemieckie przekraczają Wisłę na moście pontonowym pod Opatowcem [Opatowiec]

Gen. Szylling doszedł do przekonania, że wskutek zajęcia przez nieprzyja­ciela Stopnicy, Pacanowa i odcinka brzegu Wisły pod Szczucinem klamra dokoła północnej grupy sił zamknęła się i jedyna, wolna droga na południowy brzeg Wisły prowadzi tylko przez most pod Nowym Korczynem, który jest już zagrożony przez siły pancerne posuwające się z rejonu Tarnowa wschodnim brzegiem Dunajca ku Wiśle. W tej skomplikowanej sytuacji podjął (około godziny 1800) decyzję zaczepną dla swej zmniejszonej armii z następującą myślą manewru: uderzyć na siły nieprzyjacielskie, zamykające armii drogę wzdłuż Wisły na linii: Stopnica-Pacanów-Szczucin; przebić się do lasów pod Staszowem, a następnie osiągnąć przeprawę pod Baranowem, tam przejść Wisłę i nawiązać kontakt z armią „Małopolska” gen. Fabrycego.

Główne działanie miało rozwinąć się więc na północ od Wisły, natomiast na południu Krakowska Brygada Kawalerii [K BK] miała skierować się jak najszybciej brzegiem rzeki, aby uchwycić most pod Baranowem i zabezpieczyć go dla armii przez trzymanie przyczółka na północnym brzegu Wisły. W związku z tymi zamierzeniami postanowiono przenieść sztab z Mędrzechowa do Nowego Korczyna, który nastąpił w dwóch partiach. Generał A. Szylling z szefem sztabu wyjechał późnym wieczorem, aby na miejscu zorientować się dokładnie w sytuacji północnej grupy sił, a zwłaszcza K BK po siedmiu dniach walk na północnym skrzydle. Reszta ścisłego sztabu armii odeszła dopiero po północy, czyli już  8 września. Tego dnia o godz. 1000 odbyła się w klasztorze w Nowym Korczynie odprawa w trakcie której gen. Szylling wydał rozkaz dalszego odwrotu na wschód. Do rana 9 września jednostki miały osiągnąć następujące rejony: 23 Górnośląska DP- Piestrzec, znana nam już 55 Rezerwowa DP- Stopnica, GF- Topola, Kików, Suchowola, 22 DP Górskiej- Skrobaczów, Prusy. Dowódca tej ostatniej- płk Leopold Endel-Ragis – zwrócił się do gen. Szyllinga z prośbą o pozwolenie na wykonanie wypadu całą dywizją na Busko, gdzie rozpoznano czołgi niemieckie.

Zniszczone samochody GPM pod Broniną [Bronina]

W czasie, gdy bataliony 6 Pułku Strzelców Podhalańskich [psp] dochodziły do Buska, spod Szczucina wyruszyła w kierunku Stopnicy i Pińczowa niemiecka GPM, która od dn. 7 IX obsadziła zachodni przyczółek mostu szczucińskiego i mimo nacisku ze strony wojsk polskich, trwała na stanowiskach. Około północy 8 IX dowódca niemiecki otrzymał drogą radiową rozkaz zezwalający na wycofanie do rejonu Pińczowa. Około 100 w nocy (9 IX) Niemcy wyruszyli w kierunku Pińczowa szosą Pacanów-Stopnica-Busko. Tymczasem oddziały polskie, które osiągnęły Busko, ruszyły na wschód w kierunku Stopnicy. Przodem posuwała się dywizyjna kompania kolarzy, za nią II/6 psp. Po osiągnięciu miejscowości Bronina, ubezpieczenia dały znać o wykryciu kolumny pojazdów zdążających w kierunku Buska. Była to straż przednia niemieckiej GPM spod Szczucina.

Pomnik upamiętniający Bitwę pod Broniną

Pomnik upamiętniający Bitwę pod Broniną

Pierwszą fazę bitwy podhalańczycy rozstrzygnęli na swoją korzyść, niszcząc kilkanaście samochodów oraz biorąc do niewoli około 30 jeńców. W nocnym ataku oraz walkach toczonych od rana 9 września nie zdołali jednak rozbić głównych sił niemieckiego oddziału, który wezwał na odsiecz dywizję piechoty z silną artylerią spod Pińczowa. Zaatakowani od strony Buska Polacy stawiali zacięty opór, ale zostali pokonani i z dużymi stratami wycofali się w rejon Stopnicy, gdzie doszło do kolejnego starcia z oddziałami niemieckimi, po którym dywizja dotarła w okolice Rytwian z zamiarem wykonania natarcia pozorującego na Staszów [Weidemann; Odkr.; Bronina].

W składzie 22 DP Górskiej pod Broniną walczyły: 2 psp z Sanoka, dowodzony przez ppłk dypl. Stefana Szlaszewskiego, 5. psp z Przemyśla, 6 psp z Sambora, 22. Pułk Artylerii Lekkiej [pal] z Rzeszowa, 22 Dywizjon Artylerii Ciężkiej [dac] z Przemyśla. Większość poległych żołnierzy polskich spoczywa na cmentarzu w pobliskim Szczaworyżu.

Ich mogiła, nazywana „Schodami do nieba”, składa się z 17 płyt czerwonego piaskowca nasuniętych na siebie przy prowadzącej w górę zbocza głównej alei. W samej Broninie przy skrzyżowaniu drogi krajowej nr 73 Kielce-Tarnów z drogą do Widuchowy stoi wzniesiony z granitowej kostki pomnik zwieńczony wojskowym orzełkiem. W centrum wsi, na skarpie nad drogą 73, ustawione są dwa miecze, jeden z orłem, drugi z tarczą z napisem, a obok nich armata wyprodukowana już po wojnie [Bronina].

J. Böhler zauważa, że wojsko niemieckie w różny sposób traktowało nieprzyjaciela. „Decydujące znaczenie miało nie to, czy przeciwnikiem byli cywile, czy żołnierze, lecz raczej sposób walki. Polscy żołnierze stający do otwartej bitwy w zwartych formacjach traktowani byli jak regularna armia, natomiast rozbite oddziały prowadzące walki za linią frontu uważano za partyzantów”. Stanowi to klucz do zrozumienia motywów, którymi kierowali się niemieccy żołnierze mordujący polskich jeńców. Biorąc to pod uwagę, należy wspomnieć o największej bitwie stoczonej przez zwarte oddziały polskie w powiecie dąbrowskim. Otóż w dn. 8 IX 3 psp, dowodzony przez ppłk Juliana Czubryta oderwał się od nieprzyjaciela i ubezpieczany przez 3 komp. strzelecką kpt. Jana Jaeshke oraz II/21 pal kpt. Władysława Krzyściaka, przeprawił się przez Dunajec (I batalion mjr. Mariana Lasockiego- pod Otfinowem, II batalion kpt. Stanisława Kracha i III batalion ppłk Wacława Iwaszkiewicza- pod Wietrzychowicami) wykonywał marsz w kierunku Gręboszowa i Nowego Korczyna. Mimo znacznych strat poniesionych pod Biskupicami ppłk Czubrytowi udało się zgromadzić pod swymi rozkazami znaczące siły. Podporządkowały mu się III/4 psp mjr Stefana Mayera, II/21 z 7 baterią 6 pal i grupa Jaeschke’go. Według niektórych źródeł z pułkiem podążał także 65 armijny batalion saperów [dalej: BS] płka Adama Piechy, wycofujący się z przyczółka mostowego na Wiśle pod Koszycami. Podczas marszu do pułku dołączały również luźne grupy żołnierzy, którzy w toku walki utracili kontakt z macierzystymi oddziałami. Zgrupowanie to miało początkowo osłaniać odejście 6 DP gen. B. Monda oraz macierzystej 21 DP Górskiej- gen. J. R. Kustronia, po nieudanej próbie zatrzymania natarcia wojsk niemieckich na Dunajcu, na kolejną pozycję obrony w oparciu o Wisłokę, ale o zmierzchu d-ca artylerii Armii „Kraków” płk Leon Bogusławski, nakazał zmianę kierunku marszu zgrupowania, przez Samocice na Szczucin. Na czele szedł III/3 psp, mający w przedniej straży 8 komp. dowodzoną przez por. Stefana Buciewicza, a w szpicy 2 pluton ppor. rez. Zapióra wzmocniony 37 mm działem przeciwpancernym. Gdy zgrupowanie dochodziło do Bolesławia (według różnych źródeł między 18.00 a 22.00), a szpica znajdowała się na wschodnim krańcu wsi przy drodze w kierunku Mędrzechowa, została nagle ostrzelana ze znajdujących się w niewielkiej odległości czołgów. Por. Buciewicz błyskawicznie rozwinął kompanię po obu stronach drogi, a sam z obsługą działa ppanc. skierował się na lewo od drogi i po zajęciu korzystnego stanowiska, rozkazał obsłudze działa otworzyć ogień do strzelających czołgów, z których jeden, już po pierwszych strzałach się zapalił. Wtedy 8 kompania z determinacją zaatakowała niemieckie pozycje [AKrak].

Tymczasem, do znajdującego się mniej więcej w pobliżu cmentarza w Bolesławiu ppłk Czubryta, ściągnięto jednego z miejscowych gospodarzy, który wskazał możliwość obejścia Bolesławia drogami gruntowymi od strony Wisły w pobliżu wsi Kanna, Pawłów i Tonia. W tej sytuacji Czubryt nakazał wykonanie manewru oskrzydlającego niemiecki oddział pancerno-motorowy ze składu 2 Dywizji Pancernej [dalej: Dpanc.] XXII korpusu gen. Ewalda von Kleista, przez I i II/3psp oraz ostrzelanie wylotu drogi z Bolesławia do Mędrzechowa, przez pluton artylerii kpt. Józefa Chwastka. Na pomoc nacierającej 8 kompani ruszyły od czo­ła wzdłuż szosy pozostałe oddziały III/3 psp i 65 baon saperów. Wykorzystując osłonę nocy i zaskoczenie, żołnierze polscy skutecznie atakowali niemieckie czołgi wiązkami granatów wrzucanymi przez górne włazy. W sumie rozbito ogniem dział i granatami 4 czołgi oraz l samochód pancerny. Po stronie własnej straty wyniosły 6 zabitych, którzy są obecnie pochowani na miejscowym cmentarzu [AKrak]. Liczba rannych nie jest znana. Droga na Szczucin została otwarta i po północy zgrupowanie odeszło do Szczucina. Niestety, w przeciwieństwie do powiatu buskiego, do tej pory władze powiatu dąbrowskiego nie zdobyły się na postawienie w miejscu bitwy nawet niewielkiego pomnika.

Grób st. sierż  Ignacego Łazarza i 6 nieznanych żołnierzy Armii „Kraków” w Bolesławiu

Wydaje się niemożliwe, by wiadomość o rozstrzelaniu, lub spaleniu żywcem niemieckich jeńców pod Stopnicą (prawdziwa, czy nie), już następnego dnia nie rozeszła się po niemieckich jednostkach. W opracowaniu Wiedemanna czytamy bowiem: „Cel obydwu dywizji: most przez Wisłę pod Baranowem, jakieś 40 km na północny wschód od Szczucina. W tym dniu pod Rytwianami, gdzie radość ze zwycięstwa przytłumiona jest faktem odnalezienia w Stopnicy zwłok wymordowanej przez Polaków w okrutny sposób orkiestry” [München 1939]. Z kolei w wydanej w 1976 r. historii 15 p.panc. zajściom w Stopnicy, poświęcony został już znacznie obszerniejszy fragment, który do złudzenia przypomina relacje o zbrodni szczucińskiej, co może sugerować, że autor znał z opowiadań lub dokumentów te wydarzenia. „Polacy, gęsto obstawiwszy stodołę, udaremniali próby ucieczki w ten sposób, że na miejscu kładli strzałami z broni palnej każdego, kto tylko próbował uniknąć okrutnej śmierci w płomieniach. Pomimo tego dwóm spośród szesnastu zamkniętych w stodole ludzi udało się ujść z tego piekła. Jeden z nich, podoficer Markart, nie uszedł jednak daleko. Przez inny niemiecki oddział znaleziony został on niedaleko stodoły, z postrzałem w tył głowy oraz łącznie dwudziestoma ranami od bagnetów. Udało się ujść jedynie feldfeblowi Rösnerowi, który wkrótce potem, przebrany w cywilne ubranie natknął się na niemieckie oddziały i dzięki któremu 15 p.panc dowiedział się o tragicznym losie swej orkiestry” – czytamy w opracowaniu [G.W. Schrodek]. Szczególnie uderzającą wersję o spaleniu jeńców żywcem powtarza w innej w monografii tej dywizji były oficer jednostki Anton Detlev von Plato, który pisze, że „stodoła została podpalona, a każdy, kto pragnął uciec, został zastrzelony” [Regensburg 1978]. Ze wszystkich przedstawionych wyżej fragmentów wynika, że żołnierze niemieccy, już następnego dnia wiedzieli o wydarzeniach w Stopnicy, być może były one nawet wyolbrzymione (spalenie żywcem).

Prawdopodobnie jako działania partyzanckie potraktowano omówioną wyżej potyczkę w Bolesławiu, skoro wjeżdżające w następnym dniu do Mędrzechowa czołgi niemieckie strzelały do „wszystkiego co się rusza”. Jak pisze Z. Zimowski, „W południe 9 września niemieckie oddziały wkroczyły do Mędrzechowa. Pierwszą ofiarą był polski żołnierz Jan Pluta z Pszczyny oraz mieszkaniec Mędrzechowa Jan Miałkowski: Ciągnął wóz i rozmawiał z żołnierzem polskim, a z zakrętu od Dąbrowy wyjechał czołg niemiecki i skierował ogień do nich z karabinu maszynowego w wyniku czego zginął Miałkowski i żołnierz polski, a Edward Białek, który stał dalej z kolegą Misiaszkiem Tadeuszem został obsypany na piersiach z tynku, bo schronili się za mur domu ludowego. W pobliżu stacji kolejowej zginął wtedy jeden z uciekinierów, a dwóch polskich żołnierzy zostało rannych. Opatrzeni w szkole w Mędrzechowie zostali przewiezieni do szpitala w Szczucinie” [Kraków 1992].

Jako potencjalni partyzanci traktowani byli także uchodźcy. Jeden a autorów relacji niemieckich,  tak widzi Polaków uchodzących przed frontem: „Jacy to dziwni ludzie, których rosnące liczby codziennie spotykamy. Już z daleka widzimy ich spiesznie poruszające się postaci. Im bardziej się zbliżają, tym bardziej groteskowo jawi się ich odzienie. Nieraz idą boso. Niekiedy niosą buty. Często nie pasują one do siebie. Odzież wydaje się pochodzić ze śmietnika lub skradziona z opuszczonego domostwa. Żadna sztuka nie uzupełnia innej. Płaszcz, który ktoś nosi przeznaczony na lato, a nie na chłodne noce tej pory roku. Inny ma płaszcz nadający się na najcięższą zimę, tak jest gruby i ciężki a on ma go na sobie w upale południa. Młodzi mężczyźni wędrują razem z innymi, młodzieńcy w polskich mundurkach szkolnych, mężczyźni w pełni sił, starcy, pochyleni wiekiem. Jest to kolorowy lud; tacy, u których suponuje się myślenie i samodzielność; tacy, których ręce może nie cofną się przed przestępstwem. Oczy, pełne wyrazu, które znamionują spokój i wyniosłość nawet w takich dziwnych strojach. Oczy, które błyszczą podstępnie i omijają nas, nie znosząc żadnej konfrontacji, patrzące w dal w stałej obawie, że zostały zdemaskowane aż do głębi nieczystego sumienia, oczy, w których tli się niebezpiecznie coś zwierzęcego” [Za: Zieliński].

O panicznej ucieczce całych mas ludności przemieszanej z wojskiem przez omawiane tereny pisze we wspomnieniach Zofia Świerzb (Misiaszek) z Bolesławia:  „W następnych dniach w parafii Bolesław pojawili się pierwsi uciekinierzy z zachodnich części Polski. Ludzie podróżowali na wozach ciągniętych przez konie, na rowerach, pieszo z tragaczami i wózkami z tobołami, wymieszani z wycofującym się polskim wojskiem szli wszystkimi drogami na Mędrzechów, Tonie, Grady itd…. Było ich tysiące . Rozchodziły się pogłoski o bestialskim traktowaniu ludności przez wkraczające okupacyjne wojska niemieckie, wiec i nasza rodzina z wielu innymi z Boleslawia postanowiła opuścić Bolesław. Mieliśmy jechać taborem razem z proboszczem parafii Ks. Dybcem i ludźmi z plebanii. Tego poranka na placu pod kościołem zebrało się wiele rodzin gotowych do opuszczenia domów rodzinnych I udania się w nieznane dla ocalenia życia. Z plebanii tabor miał podjechać pod nasz dom i nas zabrać. Rano przyszedł do nas służący z plebani sprawdzić, czy jesteśmy gotowi. My byliśmy już spakowani. Kiedy wrócił na plebanię, cala służba była już na furmankach i czekała na księdza. Kiedy do zebranych na placu wyszedł proboszcz Ks. Marcin Dybiec, rozpoczął od modlitwy i błogosławieństwa dla wyjeżdżających, po czym oznajmił zebranym, że on nie może opuścić pozostałych parafian. Po dłuższej konsternacji wielu z gotowych do wyjazdu zrezygnowało i powróciło do swoich domów. Kilka wozów z uciekinierami ruszyło w nieznane. Jak się później okazało, to po kilku dniach niektórzy wrócili do domów, nieraz okaleczeni, a niektórzy nawet potracili członków rodziny w czasie bezlitosnych ostrzeliwań uciekinierów przez niemieckie samoloty, które polowały na wycofujące się oddziały Polskiego Wojska wymieszanego z ludnością cywilną” [WZŚ] .

Z szeregu relacji wynika, że w Szczucinie krzyżowały się drogi będących w odwrocie oddziałów, które dopiero stąd wybierały kierunek na Mielec. Pisze o tym dowódca plutonu pionierów 4 psp ppor. rez. Tadeusz Hilary Hochbaum: „Mieszanina różnych oddziałów i broni. […] .Posuwamy się to szybciej to wolniej. I konie są ogromnie zmęczone. Podczas popasów konnych odpoczywamy i szukamy za żywnością. Około godz. 5-tej ppołdn. wyjeżdżamy na drogę bitą [Dąbrowa-Szczucin – przyp. KS]. Szosą idą również kolumna za kolumną i znów biedki, wozy tab. auta ciężar., artylerja, kawalerja. Dochodzą do tego jeszcze cywilni uciekinierzy na wozach. Mieszamy się z jedną z kolumn. O zmierzchu jesteśmy w Szczucinie. Miasto opustoszałe, most drew. na Wiśle spalony przez naszych saperów. Oddziały nie zatrzymują się. Wszyscy kierują się na Mielec. Po odpoczynku mieszamy się w kolumnie w kier. na Mielec. Po bokach widać łuny pożarów i ciągle wylatujące w powietrze białe rakiety. Od Szczucina ciągnie z wojskiem jeden wielki nieskończony się sznur uciekinierów. W ciemnościach widać stale światełka nocnych latarek. To znaki sygnalizacji dywersji niemieckiej. Wszyscy już o tym wiedzą” [Kurtyka, Tarnów 2015].

Zablokowana droga Dąbrowa-Szczucin we wrześniu 1939 r. [Zb.Pr.]

Wszystkie wymienione wyżej okoliczności miały pośredni i bezpośredni wpływ na przebieg wydarzeń w Szczucinie w dn. 12-16 IX. Podczas gdy w dotychczasowych pracach przedstawiany jest obraz spontanicznej reakcji żołnierzy niemieckich na zabicie przez polskiego oficera ich szefa kompanii, wydaje się, że wyglądało to nieco inaczej.  „W gmachu siedmioklasowej szkoły powszechnej w Szczucinie Niemcy urządzili punkt zborny dla polskich jeńców wojennych. Umieszczano tam również uchodźców cywilnych, których zatrzymywano, gdy wracali do swych domów znajdujących się na terenach zajętych już przez Wehrmacht. 12 września por. Bronisław Romaniec zastrzelił przesłuchującego go sierżanta [Hauptwachtmeistera] Gollę [Paula], szefa kompanii, z jego własnej broni, po czym odebrał sobie życie. Wtedy żołnierze Wehrmachtu wrzucili do budynku granaty ręczne i zaczęli strzelać do zamkniętych w nim polskich jeńców. Ostrzelani zostali również żołnierze próbujący wydostać się z płonącej szkoły. O skutkach tego incydentu poinformowano telegraficznie 8 Dywizję Piechoty z VIII Korpusu Armijnego (generał Ernst Busch), wchodzącego w skład 14. Armii gen. Lista: Wszyscy jeńcy, w tym porucznik, zastrzeleni. Obóz jeniecki podpalony” – czytamy w większości opracowań [Przykładowo – J. Böhler, Kraków 2009]. Dodatkowo Sz. Datner, powołując się na polskich świadków, błędnie podaje, że sprawcy należeli do 126 Baukompanie X Korpusu generała Wilhelma Ulexa, który podlegał VIII Armii w Grupie Armii Południe [Warszawa 1961]. W niektórych źródłach można wyczytać też, że zbrodni dokonały jednostki SS. Gdzie więc leży prawda? Otóż wydaje się, że po części, wszyscy mają rację.

Rozpocząć należy od przyczyny sprzeczki, która stała się powodem zamordowania jeńców. Tak się składa, że por. B. Romaniec był d-cą kompanii zwiadu 5 psp, która operowała w pobliżu Stopnicy oraz wzięła udział w opisanej wyżej bitwie pod Broniną [wikiwand]. Jest więc bardzo prawdopodobne, że wspomniany sierż. P. Golla chciał uzyskać w trakcie przesłuchania informacje na temat płk Kalabińskiego, wszak, jak opowiadał cytowany już por. A. Bukka, Niemcy wypytywali o niego „w każdej większej grupie wziętych do niewoli jeńców”. Trudno więc sądzić, biorąc pod uwagę pełnioną przez Romańca funkcję, by i on nie był poddany przesłuchaniu w tej sprawie. Świadkowie opowiadali też, że wybuchła gwałtowna awantura, a niemiecki sierżant uderzył porucznika w twarz. Można zadać pytanie – czy przyczyną tak ostrej wymiany zdań, mogło być żądanie opatrzenia rannych i dostarczenia jeńcom prowiantu? Na podstawie podanych wyżej informacji, można też odnieść wrażenie, że żołnierze niemieccy działali pod wpływem emocji, spontanicznie, tj. zastrzelony szef kompanii i  natychmiastowa pacyfikacja. Tymczasem ze szczątkowych źródeł wyłania się całkiem inny przebieg wydarzeń, a przygotowania do akcji trwały aż do wieczora. Świadczy o tym informacja uzyskana przez H. Herra w trakcie wywiadu z niemieckim weteranem, którego jednostka stacjonowała w tych dniach w Szczucinie: „Wieczorem przyszedł podoficer i spytał, kto z nim pójdzie na ochotnika, bo buntują się polscy jeńcy. Jak ktoś pójdzie, dostanie Krzyż Żelazny itd. […] Powiedziałem, że nie pójdę. Ale inni… zgłosił się taki jeden Austriak i jeszcze ktoś, nie pamiętam… […] Podoficer był niezgorszym awanturnikiem, już podczas szkolenia znany był ze swojej brutalności, Bawarczyk, Kern się nazywał. Nigdy nie zapomnę tego nazwiska. Weszli do szkoły, w której byli jeńcy, i tamten- że tak powiem- zrobił porządek. […] Zastrzelili może z 30 ludzi, 30 Polaków” [H. Heer, Berlin 2004].

Z przedstawionego fragmentu należy wnioskować, że o planowanym mordzie na jeńcach zostało wcześniej poinformowane dowództwo 8 DP [Górnośląska-Sudecka Dywizja Piechoty], skoro oddziałem wcześniej dowodził podoficer w randze sierżanta (Golla), a wymieniany przez świadka inny podoficer obiecywał za udział w pacyfikacji krzyż żelazny. Po wykonaniu rozkazu wysłano też stosowny meldunek. Odpowiedzialność za mord spada więc na najwyższym szczeblu na d-cę 8 DP gen. leut. Rudolfa Kocha-Erpacha (W dn. 23 IX 1939 r. w bitwie pod Krasnobrodem prawdopodobnie dostał się w ręce Polaków, ale został zwolniony. Po wojnie miał być sądzony za złe traktowanie więźniów w obozie koncentracyjnym. Zmarł w 1971 r.).

Podczas kampanii wrześniowej dywizja walczyła na Śląsku (Mikołów, Tychy, Wyry), a następnie w Małopolsce dochodząc aż do Bugu i Sanu, a jej szlak bojowy znaczą do dziś pomniki postawione w miejscach dokonanych morderstw na ludności cywilnej i jeńcach, jak np. w miejscowości Orzesze w ówczesnym powiecie pszczyńskim, gdzie 4 IX w wyniku akcji pacyfikacyjnej zginęły 23 osoby [„Nasza Historia” 2015, nr 9].

Nie jest też wykluczone, a biorąc pod uwagę relacje szczucińskich świadków, nawet pewne, że na miejsce kaźni udało się kilku żołnierzy 126 Baukompanie zachęconych perspektywą otrzymania żelaznego krzyża (zadaniem tej kompani była naprawa mostu). Zresztą całe wydarzenie wyglądało nieco inaczej, niż można wyczytać w dotychczasowych opracowaniach. Świadczą o tym pośrednio wspomnienia ówczesnego proboszcza parafii Szczucin ks. Jana Ligęzy: „12 września we wtorek, niemiecki kapelan wojskowy zawiadomił mnie, że w szpitalu polowym Feldlazarett Nr 8 mieszczącym się w domu parafialnym, są ciężko ranni i proszą księdza, a zamknięci w budynku szkolnym jeńcy wojenni, głodują i potrzebują pomocy. Udałem się więc do potrzebujących, a gdy spełniałem obowiązki duszpasterskie, usłyszałem strzały i przez okno zobaczyłem rozbiegających się żołnierzy i cywilów. Na podwórzu szkolnym widziałem grupę żołnierzy polskich, w pozycji klęczącej, ze splecionymi na karkach rękami. Budynek szkolny płonął, z którego próbowali wydostać się, wzięci do niewoli żołnierze polscy, którzy zostali natychmiast zastrzeleni” – opowiadał proboszcz szczuciński [„Wieści Szczucińskie” 1998, nr 1; K. Struziak, 2009].

Relacja ta wnosi kilka istotnych informacji. Po pierwsze  po drugiej stronie drogi w domu parafialnym mieścił się szpital polowy, przy czym nie wiadomo jakiej nacji byli umieszczeni tam ranni i chorzy, a po drugie, że część żołnierzy polskich musiała wcześniej wyjść ze szkoły, skoro klęczeli z założonymi rękami. Być może więc Niemcy wcześniej wezwali do wyjścia z budynku „zbuntowanych żołnierzy” (o buncie jeńców wspomina wspomniany wyżej podoficer), a po braku reakcji i poleceniu z dowództwa oblali ją benzyną i podpalili. W zgodzie z taką wersją byłyby relacje świadków, którzy twierdzili, że oficerowie „zażądali dostarczenia żywności i opatrzenia rannych jeńców”. Prawdopodobnie Niemcy czekali też na przybycie jakiegoś oficera i to on, zorganizował całą akcję, obiecując uczestnikom odznaczenia, trudno bowiem sądzić, by podoficer mógł samodzielnie obiecywać krzyż żelazny.

Miejsce zbrodni w Szczucinie. Zdjęcie lotnicze z 1944 r. [fotopolska.eu]

Jak zeznali szczucińscy świadkowie, „w palącej się szkole działy się dantejskie sceny cierpień i rozpaczy. Krzyk cierpiących i konających w płomieniach dobiegał do najbliższych domów. Pokręcone zwłoki potwornie umęczonych znajdo­wały się w piwnicach i na schodach domu. W szkole śmierć poniósł śmierć kierownik szkoły Stanisław Kościński, który, wskoczył do palącego się budynku, chcąc ratować żonę i według niektórych nauczyciel geografii. Z pogromu zdołało się uratować jedynie dwóch jeńców polskich, woźny szkolny oraz rodzina szczucińska, ukrywająca się w szkolnej piwnicy, którą wypuścił niemiecki żołnierz” [Struziak]. W płomieniach i od kul zginęło około 70 osób, tj. 40 żołnierzy w większości z 6 komp. 20 pp Ziemi Krakowskiej i 30 cywilów. Dotychczas ustalono jedynie 4 nazwiska: Józef Bębenek; kierownik szkoły w Dąbrowie Szlacheckiej), Jan Kościński (kierownik szkoły w Szczucinie), Ryszard Nastała z Drohobycza i Jan Struzik z gminy Świątniki [Böhler, Datner, Heer, RU]. Należy zauważyć, że do tych strat powinno się jeszcze dodać około 30 Żydów.

Spalony budynek szkoły w Szczucinie

W dalszej części przekazu szczucińscy świadkowie mówili, że łapano także przechodniów na ulicy, rozstrzelanych pochowało 25 zebranych naprędce Żydów, których także rozstrzelano [Datner]. Powyższa relacja zawiera jednak wiele nieścisłości, szczególnie gdy skonfrontuje się ją z opisem innych uczestników wydarzeń.  Po pierwsze, według autora książki Temps Brises, les vies multiples d,un itineraire juif de Pologne en France- Serge-Allaina Rosenbluma [dziennikarz, pisarz- cenne opracowanie oddające atmosferę życia codziennego szczucińskich Żydów, Paryż 1992], Żydzi do kopania grobów mieli być wyznaczeni przez przewodniczącego gminy żydowskiej Barucha Zemela, na wyraźne zarządzenie Wehrmachtu. Przyprowadzono ich z rękami podniesionymi do góry i wręczono im łopaty, a tym którzy kopali zbyt wolno wyrywano łopatę i rozstrzeliwano. Po ułożeniu wszystkich ciał w dole kazano pozostałym położyć się na trupach i rozstrzelano z automatu. Po drugie, niejasne jest miejsce i forma pochówku (ogród szkolny, czy plebański, grób wspólny, czy dwa groby), a po trzecie, czas pochówku i ekshumacji.

Jak podaje wymieniony wyżej niemiecki żołnierz jednostki lotniczej, „następnego dnia [13 IX] sprowadzili Żydów do kopania grobów. Był tam taki młody Żyd […], Kern uderzył go pięścią w twarz, a potem zatłukł karabinem, tak że tamtemu zaraz wypłynął mózg. Żydzi musieli wykopać groby, do których wrzucili potem Polaków. Na koniec oni też zostali rozstrzelani i wrzuceni do tego samego dołu, który został zasypany i przykryty cienką warstwą ziemi. Następnego dnia [14 IX] przyszły Polki i Żydówki, matki i żony, które wykopały ich ciała, by je pochować” [Heer]. I tu pojawia się, wobec informacji o ekshumacji ciał w styczniu 1940 r., widoczna „gołym okiem” nieścisłość. W tej sytuacji kluczowa staje się druga część opowieści ks. Ligęzy, który wspomniał o rozpoczętych wkrótce aresztowaniach. Wśród aresztowanych znalazł się i on sam, a postawiony pod ścianą, uniknął śmierci, tylko dlatego, że usprawiedliwił swoją obecność w szpitalu poleceniem  niemieckiego kapelana.

Mogiła zamordowanych w Szczucinie na cmentarzu parafialnym

Już sam fakt prowadzenia śledztwa i stosowane metody (postawienie księdza pod ścianą), sugerują pojawienie się w Szczucinie oddziałów SS. Niejasny jest też los około 25 rannych przebywających w szpitalu. Pewne przesłanki wskazują, że cała akcja eksterminacyjna przeprowadzona została prawdopodobnie w dn. 16 IX i mogła być dziełem jednej z powołanych latem 1939 r. Einsatzgruppen – specjalnych grup operacyjnych. Oddział, którym dowodził obergruppenführer Udo von Woyrsch, znaczył swoją obecność na Górnym Śląsku, mordując setki Żydów i paląc dziesiątki synagog. Apogeum działalności grupy nastąpiło właśnie w połowie września 1939 r.

O tym, że odbyły się dwie akcje pacyfikacyjne (12 i 16 września) świadczyć może też pośrednio mało zauważalny fakt. Otóż Rosenblum pisze, że pierwszych Żydów do kopania grobów wyznaczył przewodniczący gminy żydowskiej B. Zemel. W dalszej części opracowania czytamy, że 25 stycznia 1940 r., na cmentarzu żydowskim odbył się masowy pochówek 30 Żydów zastrzelonych we wrześniu 1939 r., których ekshumowano z placu przykościelnego, na wniosek przewodniczącego Judenratu w Szczucinie. Sama ekshumacja odbyła się w nocy, przy świetle pochodni i rozpalonych ognisk. Zwłokę w przeniesieniu ciał tłumaczono względami sanitarnymi. Pochowani są tu m.in. Aron Braw- szewc i jego syn Leib mąż Pauli Kampf, Mosze Falek i jego zięć Iossel, Elias Necheme- właściciel sklepu tytoniowego w Rynku, Jakub i Moses Fass, synowie Salomona- właściciela sadu, Abraham Płużnik szohet (rzezak rytualny) jego syn Psachja i zięć Szlome mąż córki Estery, Elias syn kantora Haima Singera i in. Ekshumowane ciała były już w stanie rozkładu, dlatego rozpoznawano je po pierścionkach, częściach garderoby itp. Wszystkie zwłoki zostały złożone w wykopanym, wspólnym szerokim dole. Niemcy nie pozwolili również rodzinom postawienia macew, a jedynym oznaczeniem miejsca pochówku był słup z metalową tabliczką z napisem: „Ciała Żydów poległych w czasie wojny” [Rosenblum].

Znając stosunki panujące w gminach żydowskich, trudno przypuszczać, a wręcz jest to niemożliwe, by Zemel do kopania grobu wyznaczył przedstawicieli starszyzny żydowskiej i ich rodzin, a szczególnie rzezaka rytualnego. Ci zostali prawdopodobnie schwytani podczas łapanki na ulicach Szczucina zorganizowanej przez SS w dn. 16 IX [RU]. Opisuje ją także Rosenblum (nie podając daty), przy czym przytacza znamienny epizod. Jeden ze schwytanych Żydów, miał krzyczeć z wyrzutem do Niemców: „Gdy przyszliście, częstowałem was chlebem i masłem, dałem wam wodę i mieszkanie” [Tamże]. Wynika z tego, że postawa niektórych Żydów we wrześniu 1939 r. była niejednoznaczna. Potwierdza to zresztą powojenna uchwała Gminnej Rady Narodowej w Mędrzechowie, dotycząca uznania Centralnego Komitetu Żydów Polskich za stowarzyszenie wyższej użyteczności: „GRN kategorycznie protestuje przeciw temu, stojąc na stanowisku, że żydzi w Polsce w czasie inwazji niemieckiej działali na szkodę Państwa Polskiego” [ANT, AGM, sygn. Gm.Md.10]. Wygląda więc na to, że musiało wydarzyć się we wrześniu 1939 r. (podobnie jak i w innych gminach), wiele przypadków wysługiwania się Niemcom, skoro rada gminna wystąpiła ze sprzeciwem w tak ostrym tonie.

Porządkując posiadane informacje, wydaje się, że pierwsza egzekucja była dziełem Wehrmachtu. Wtedy kilku Żydów wykopało dół w ogrodzie szkolnym i tam zakopano ofiary pacyfikacji szkoły i ci zostali rozstrzelani przez Wehrmacht. Te ciała następnego dnia zostały przeniesione na cmentarz katolicki i żydowski. Cztery dni później przybyli do Szczucina funkcjonariusze SS [być może z grupy Udo von Woyrscha], którzy rozstrzelali około 40 osób pochodzenia polskiego i żydowskiego, które zostały schwytane na ulicach Szczucina. Według świadkówŻydów zgromadzono na rynku, wybrano spośród nich 25 osób (mężczyzn), wyprowadzono za plebańską oborę, gdzie kazano im wykopać dół, a następnie ustawionych w szereg roz­strzelano z karabinu maszynowego i zakopano. Jak podaje Rosenblum, Mosze Falek (przed wojną występował w amatorskim żydowskim teatrze) krzyknął: Boże pomóż! Mordercy! Nas zabijają! Pamiętajcie nas, pamiętajcie nas!” [Rosenblum]. Świadkowie wydarzeń po kilkudziesięciu latach połączyli razem dwa różne wydarzenia. Nie wiadomo natomiast i zapewne nigdy się nie dowiemy, jak uzasadniali  Niemcy fakt rozstrzelania 40 osób (w tym okresie wojny, jeszcze to robili), ale biorąc pod uwagę fakt, że zostali zastrzeleni zarówno Polacy, jak i Żydzi, należy sądzić, że oskarżono ich o działania partyzanckie.

Jak podsumowuje własne opracowanie Grzegorz Bębnik, „dalsze negowanie faktu egzekucji niemieckich jeńców pod Stopnicą 9 września 1939 r. nie wydaje się możliwe, nie sposób jednak oprzeć się pewnej refleksji. Otóż wyjaśniając okoliczności stopnickiego <<incydentu>>, uruchomili Niemcy niemalże wszelkie możliwe służby, tak wojskowe, jak i policyjne, przeprowadzając regularne, skoncentrowane na wyświetleniu najdrobniejszych nawet okoliczności. Tymczasem próżno szukać zbliżonej choćby rzetelności w przypadku nieporównanie liczniejszych zbrodni wojennych, jakich w trakcie kampanii 1939 r. dopuszczali się żołnierze Wehrmachtu czy SS”.

Pomnik w Szczucinie z 1959 r. [Pocztówka]

O tym, że żołnierze polscy uodpornili się na okropności wojny i odpłacali Niemcom tym samym, co ci wyczyniali z ludnością cywilną i jeńcami od początku działań militarnych, świadczy wydarzenie wymieniane we wspomnieniach por. Józefa Urbaniaka z kompanii przeciwpancernej 16 pp. Ziemi Tarnowskiej przechodzącej w dn. 8 IX przez Szczucin: „Żołnierze por. Zbigniewa Dziubka przynieśli do naszych stanowisk poległych Niemców. Przy rewizji i sprawdzaniu dokumentów u sierżanta znaleziono świeży list od jego matki, która pisała: Cieszymy się bardzo synu, że już podeszliście daleko i likwidujecie to gniazdo szerszeni. Po przeczytaniu tego listu podkreśliliśmy to zdanie i aby uszczęśliwić mamę- Niemkę, zrobiliśmy po niemiecku dopisek: Nie zdążył zniszczyć gniazda szerszeni, bo te go tak urządziły, że skonał i gryzie piasek. List ten, ja miałem przy pierwszej nadarzającej się okazji przekopertować i wysłać” [K. Remian, Tarnów 2001].

Uchwała nr 5/53 GRN w Szczucinie [ANT]

Pomijając dzisiejszy wygląd Kwatery Pamięci w Szczucinie, który jest ogólnie znany, warto wiedzieć, że budowa pierwszego pomnika, nie była taka prosta. Dopiero z początkiem 1953 r. zawiązał się Komitet Budowy Pomnika w Szczucinie „dla uczczenia poległych”, który w piśmie z dn. 23 II 1953 r. wystosował prośbę do GRN o przeznaczenie placu po spalonej szkole. Na posiedzeniu Rady w dn. 28 lutego t.r. z wnioskiem o przekazanie zorganizowanemu Komitetowi placu szkolnego wystąpił radny Ignacy Pietras: „Podkreśla, że żołnierz polski walczył o wolność narodu polskiego, władze sanacyjne oszukiwały go, bo krzyczano, że jesteśmy zwarci, silni i gotowi, gdy tymczasem okazało się, że żołnierz polski wystawiony był na pancerną broń, nie uzbrojony, źle wyposażony – wystawiony na późną śmierć lub poniewierkę. Przewodniczący otwiera dyskusję, w której zabiera głos przew. Prezydium GRN ob. Gaj Antoni, ob. Rak Józef, Lechowicz Marcin, Chrabąszcz Stanisław, którzy z całej pełni popierają wniosek ob. Pietrasa Ignacego” – czytamy w protokole z sesji [ANT, AGS, sygn. 113]. Ostatecznie podjęto stosowną uchwałę [nr 5/53], a za jej wykonanie odpowiedzialnym wyznaczono członka Prezydium Władysława Dąbrosia.

Pomimo podjętej uchwały, prace postępowały bardzo wolno, tak, że obiekt został wybudowany dopiero w 1959 r., czyli 6 lat później, w 20. rocznicę tragicznych wydarzeń.

Cmentarz żydowski w Szczucinie – być może w tym miejscu znajduje się grób 30 Żydów

Nie wiadomo natomiast, gdzie zostali pochowani zabici Żydzi. Jeżeli, jak pisał Rozenblum, nie pozwolono im postawić macew i wszystkie szczątki złożono we wspólnym grobie, to analizując plan cmentarza należałoby wykluczyć jego część wschodnią, ze względu na stojące tam nagrobki. Sytuację utrudnia dodatkowo fakt zniszczenia lub wywiezienia części macew w czasie wojny, które używano do różnych celów, m.in. do utwardzania dróg dojazdowych. Płyty nagrobne z Dąbrowy Tarnowskiej wykorzystano do utwardzenia podwórza przy ówczesnej kwaterze Wehrmachtu; brukowania jednej z ulic, czy drogi w Olesnie. Macewy posłużyły także do budowy używanego przez Niemców basenu przy rzece Breń. W sytuacji, gdy nie ma świadków, ani wiarygodnych dokumentów, sprawę miejsca pochówku zastrzelonych Żydów, mogłyby wyjaśnić jedynie specjalistyczne badania terenowe.

Na zakończenie warto przypomnieć wypowiedź Witolda Kuleszy: „Choć zbrodnie Wehrmachtu popełniane w Polsce od 1 września 1939 r. były badane przez historyków, a także stanowiły przedmiot śledztw prowadzonych przez Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – IPN, jednakże zbrodniczy charakter działań żołnierzy niemieckich w czasie Polenfeldzug nie został potwierdzony żadnym wyrokiem niemieckiego sądu, skazującym ich sprawców” [Kulesza].

Informacja o wystawie – „Nürnberger Nachrichten” z 1 sierpnia 2007 r.

Wszystkie te zbrodnie obciążają jednak Wehrmacht, gdyż popełnione zostały pod jego administracją wojskową, czyli od 1 września do 25 października 1939 r. Jednakże, gdy strona niemiecka, Deutsches Polen-Institut w Berlinie ukazała ten wycinek aktywności Wehrmachtu w wystawie zatytułowanej: Grösste Härte – Verbrechen der Wehrmacht in Polen September/Oktober 1939, a Fibre-Verlag wydał specjalny katalog tej wystawy, wzbudziła ona w Niemczech kontrowersyjne dyskusje, na ogół bowiem sądzono, iż w ten sposób nadszarpnięto dobre imię Wehrmachtu i spostponowano jego honor.

Bibliografia

Archiwum Narodowe w Krakowie [ANKr] Oddział w Tarnowie [ANT], Akta Gminy Mędrzechów [AGM]; Akta Gminy Szczucin [AGS].

Bębnik G.,  „Incydent” w Stopnicy 9 września 1939 roku – między zbrodnią sądową a egzekucją, „Kwartalnik Historyczny” [KH] 2018, nr1.

Böhler J.,  Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce, Kraków 2009.

Datner Sz., Zbrodnie Wehrmachtu na jeńcach wojennych w II wojnie światowe, Warszawa 1961.

De Zayas A.M., Die Wehrmacht-Untersuchungsstelle. Deutsche Ermittlungen über alliierte Völkerrechtsverletzungen im Zweiten Weltkrieg, München 1979.

fotopolska.eu, dostęp: 22 VII 2019.

Heer H., Vom Verschwinden der Täter. Der Vernichtungskrieg fand statt, aber keiner war dabei, Berlin 2004.

https://dobroni.pl/galeria,ii-wojna-swiatowa,21335,272, dostęp: 22 VII 2019 [Dobr.].

http://odkrywca.pl/bitwa-pod-bronina-swietokrzyskie-,668540.html, dostęp: 22 VII 2019 [Odkr.].

http://old.opatowiec.pl/2013/01/14/zdjecia-archiwalne-2/, dostęp: 22 VII 2019 [Opatowiec].

http://pl.wikipedia.org/wiki/Zbrodnia_w_Szczucinie_1939, dostęp: 22 VII 2019.

http://www.busko.net.pl/bitwa-pod-bronina-9-ix-1939-roku,1,14931,n.html, dostęp: 22 VII 2019 [Bronina].

https://www.wikiwand.com/pl/5_Pu%C5%82k_Strzelc%C3%B3w_Podhala%C5%84skich_(II_RP), dostęp: 22 VII 2019 [wikiwand].

Kulesza W., Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce – wrzesień 1939, „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej” 2004, VIII-IX.

Kurtyka W., Bikuskupice Radłowskie – walki z najeźdzcą we wrześniu 1939 roku, Tarnów 2015.

„Myśl Lotnicza” 1943, nr 17 [ML].

„Nasza Historia” 2015, nr 9.

Przemsza-Zieliński J., Jeden z tysiąca Zagłębiaków. Rzecz o pułkowniku Stanisławie Kalabińskim, ostatnim dowódcy śląsko-dąbrowskiej Obrony Narodowej, Sosnowiec 1998.

Rejestr miejsc i faktów zbrodni popełnionych przez okupanta hitlerowskiego na ziemiach polskich w latach 1939 – 1945. Województwo tarnowskie, Warszawa 1984.

Relacje ustne Tomasza Lecha [RU].

Remian K., Tarnowscy żołnierze września, Tarnów 2001.

Rosenblum S.A., Les Temps Brises, les vies multiples d,un itineraire juif de Pologne en France, Paryż 1992.

Rzepecki J., Wspomnienia i przyczynki historyczne, Warszawa 1983.

Schrodek G.W., Ihr Glaube galt dem Vaterland. Geschichte des Panzer-Regiments 15 (11. Panzer-Division), München 1976.

Steblik W., Armia „Kraków” 1939, Warszawa 1975.

Struziak K., Szczucin i okolice. Zarys dziejów do 1948 roku, Szczucin 2009.

Von Plato A.D., Die Geschichte der 5. Panzerdivision 1938–1945, Regensburg 1978.

Walki w obronie granic 1-9 września. Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim, oprac. Thomas Nelson & Sons, A. Horak, London 1941.

Wiedemann H., Wir zogen gegen Polen. Kriegserinnerungswerk des VII Armeekorps, München 1939.

Wirtualne Muzeum, http://www.muzeum-slask1939.pl/content/18, dostęp: 22 VII 2019 [WM].

Wspomnienia Zofii Świerzb spisane przez jej córkę Alicję Morawiec [WZŚ].

Zieliński Z., Relacje Wehrmachtu z Kampanii Wrześniowej jako materiał propagandowy, „Niepodległość i Pamięć” 2009, nr 30.

Zimowski Z., Pod opieką matki i królowej. Historia parafii Mędrzechów (1917-1992), Kraków 1992.

Aneks 1.

PORAŻKA LEKKIEJ GRUPY VII KORPUSU  NIEMIECKIEGO POD WSIĄ BRONINĄ DNIA 9 WRZEŚNIA.

Wir zogen gegen Polen – Str. 19-23.

6 września wieczór VII korpus niemiecki w Miechowie otrzymał rozkaz wydzielenia z korpusu lekkiej grupy i pchnięcia jej dla opanowania mostów przez Wisłę w Szczucinie, na północ od Tarnowa. 7 września  o świtaniu oddział wyruszył w składzie: piechota załadowana na samochodach ciężarowych, kompania karabinów maszynowych, dwie zmotoryzowane kompanie pionierów, batalion obrony przeciwpancernej, dwa samochody pancerne rozpoznawcze i jedna zmotoryzowana ciężka haubica polowa.

Szpicę tworzyły samochody pancerne i działka przeciwpancerne. W pobliżu mostu spotkał kolumnę polski ogień, zmuszając ją do rozwinięcia się i regularnego natarcia. Polacy bronią się zręcznie i wytrwale, jest już zmrok. Na wale nadwiślańskim zakwitają ognie wylotowe polskich karabinów na kształt sznuru ognistych pereł. Dopiero o pełnym zmroku udaje się Niemcom opanować wał. Upiornie czarny i wielki zarysowuje się wysoki most na tle ostatnich zórz na niebie. Straż tylna nieprzyjaciela wycofuje się po nim. W ślad za nią rzucają się niemieccy pionierzy, pędząc co tchu, aby zdobyć most nienaruszony. Wita ich polski ogień. Po tym rozlega się donośny rozkaz z polskiego brzegu, a po nim ogłuszający huk, trzask, pękanie wiązadeł i rozlatywanie się belek w drzazgi. Czerń nocy ustępuje na moment płomieniowi. Nad Wisłą wybucha wulkan. Belki i ludzie wylatują w powietrze w kłębach dymu i płomieni. To Polacy wysadzili most elektrycznym zapałem. Wtem grzmot eksplozji, druga połowa mostu wylatuje w powietrze.

Tak most pod Szczucinem stał się grobem niemieckich pionierów.

W ten sposób lekka grupa pod Szczucinem została zatrzymana, bez możności nawiązania łączności z siłami niemieckimi, na południe od Wisły. Ponieważ wysforowała się na 120 km. na polskie tyły, położenie jej staje się z godziny na godzinę niebezpieczniejsze. Meldunek po meldunku wysyła do dowództwa korpusu, że silny nieprzyjaciel, cofający się z południa-zachodu ku północy, zagraża skrzydłu oddziału. Benzyna wyczerpuje się i są trudności w zaopatrzeniu w żywność. To też Niemcy z radością witają radiowy rozkaz dowództwa, wycofania się przez Stopnicę do Pińczowa, zajętego 8 września. O godz. i w nocy 9 września, szybka grupa rozpoczyna odwrót. Ludzie są śmiertelnie znużeni, lecz budzi ich przerażenie. Terkocą karabiny maszynowe, błyskają i detonują granaty ręczne, działka przeciwpancerne szczekają wśród nocy. W ciemnościach ledwo rozróżniają przed sobą jakąś wieś. To Bronina, z prawa i z lewa błyskają ognie wylotowe. Niemcy dostali się w diabelski kocioł. Trzeba zeskoczyć z samochodów i przebijać się, gdyż Polacy wychodzą półksiężycem z Broniny po obu stronach szosy. Dzięki ogniowi haubicy 15 cm., która zajęła pozycję na szosie, udało się Niemcom przebić.

W międzyczasie jednak straż przednia lekkiej grupy wpuszczona przez Polaków bez walki do wsi, została tam zniszczona.

W dalszej drodze lekka grupa wjechała w dolinę otoczoną wzgórzami. Tu zagwizdały granaty polskiej artylerii, rozpryskując się przed kolumną, a ogień ciężkich karabinów maszynowych zmusił Niemców do ponownego opuszczenia samochodów. Liczba ich jednak już bardzo zmalała. Próbują nacierać, pod osłoną ognia karabinów maszynowych, wtedy wybucha piekielny ogień nieprzyjacielski. Granaty przelatują nad naszymi głowami i pękają wśród samochodów. Ze wszystkich stron młócą karabiny maszynowe, działka przeciwpancerne. Ogień staje się coraz silniejszy. Niemcy chcą wskoczyć na samochody i uciekać.

Na miłość Boską teraz dostał nasz samochód ciężarowy i to w dodatku załadowany materiałami wybuchowymi i minami. Już pali się drugi z kolei wóz, już wylatuje w powietrze. Jedna eksplozja ściga drugą i znowu dwa samochody eksplodowały.

Samochody diabli wzięli, nie mamy już wozów, a ogień szaleje wciąż. Teraz musimy się przebijać na piechotę, przez głęboki rów. Tu dostajemy ogień karabinu maszynowego z flanki. Wycofujemy się na bok. Zaczyna szarzeć. Wtem narywamy się na spieszony szwadron kawalerii, stojący w pogotowiu. Odskakujemy jak błyskawica i przesuwamy się jeszcze bardziej na lewo. Tu dopiero siedzimy w pułapce. Na prawo szwadron, na lewo bateria na stanowisku. Czołgamy się w krzaki. Napotykamy zarośnięty stawek, spowity w ranne opary. Prędko w trzciny, ii godzin tkwimy po piersi w wodzie, ale to nas uratowało.

Inne kompanie lekkiej grupy zostały zatrzymane w samej wsi Bronina. Dostają ogień ze skrzydeł i wplecy. Ginie dowódca lekkiej grupy. Wciąż i wciąż wzmaga się polski ogień. Polskie karabiny maszynowe terkoczą z prawa i z tyłu. Polacy próbują również od południa otoczyć oddział. Radiogram za radiogramem idzie do dywizji o ratunek. Amunicja kończy się. Położenie zaczyna być rozpaczliwe. Nowy dowódca grupy decyduje próbę przebijania się z kolumną na południe od Krakowa.

Nareszcie wiadomość – dywizja niemiecka śpieszy na pomoc. Dochodzi już do Buska, walcząc z zajmującymi to miasteczko Polakami. Już słychać zgiełk bitewny od zachodu. Na to Polacy wycofują się, a resztki lekkiej grupy zostają w ostatnim momencie ocalone.

Źródło: Walki w obronie granic 1-9 września. Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim, oprac. Thomas Nelson & Sons, A.Horak, London1941, s. 46-49.

Aneks 2.

Przykład Karty Ewidencyjnej

Źródło: ANT, AGS, sygn. Gm.Sz,31.

dr Krzysztof Struziak 


Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami Internautów. Administrator portalu nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin - zawiadom nas o tym (elstertv@gmail.com).

Komentarze

  1. 28 sierpnia 2019 o 10:51
    Ula :
    Pomnik ku czci pomordowanych polskich żołnierzy w Szczucinie,12 września 1939 r. ,został odsłonięty 17 listopada 1957 roku o godz. 10.30.Powstały Komitet Budowy Pomnika w Szczucinie poszukiwał też,jak pisze, trzech ocalałych żołnierzy,a informacje można było kierować na adres komitetu i ZBOWiD-u w Szczucinie.Od lat upublicznia się rok 1959,jako rok powstania pomnika,a jest to data błędna.W 80.Rocznicę tragicznej śmierci żołnierzy polskich i ludności cywilnej w Szczucinie,trzeba to zmienić.
    VA:F [1.9.20_1166]
    Ocena: +4 (w sumie : 8)
  2. 29 sierpnia 2019 o 13:55
    Krzysztof Struziak :
    Dziękuję "Uli" za przekazane informacje. Tak dokładne dane ze względów warsztatowych wymagają jednak podania wiarygodnego źródła, w obiegu naukowym funkcjonuje bowiem rok 1959. Wobec braku takowego i występujących rozbieżności można przyjąć, iż "pomnik w Szczucinie został odsłonięty najpóźniej w 1959 r.". Odnośnie do tytułu, to rzeczywiście wystąpił drobny błąd redakcyjny. „W 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej” jest to podtytuł pisany mniejszą czcionką, mający sugerować chęć uczczenia przez autora ważnej rocznicy. Równie dobrze mógłby znajdować się na końcu tekstu, dlatego nie zostanie zmieniony. Poza tym wybór tytułu opracowania stanowi zwykle przywilej autora.
    VA:F [1.9.20_1166]
    Ocena: +7 (w sumie : 7)
  3. 30 sierpnia 2019 o 15:12
    Ula :
    Mam wiarygodne źródło,gdyby tak nie było nie pisałabym komentarza.Od lat poszukuję w archiwach informacji o Szczucinie.Na datę trafiłam kilka miesięcy temu,z czego się bardzo cieszę.Oczywiście,cenię Pana publikacje,posiadam również książkę o Szczucinie Pana autorstwa i dlatego umieściłam moją uwagę pod tym artykułem.80 .Rocznica w moim komentarzu odnosi się do okazji,a nie formy i treści .
    VA:F [1.9.20_1166]
    Ocena: +3 (w sumie : 3)
  4. 2 września 2019 o 08:11
    Andrzej :
    Bardzo dobry artykuł. Gratulacje i podziękowania dla autora za wykonaną pracę
    VA:F [1.9.20_1166]
    Ocena: +7 (w sumie : 7)
  5. 18 lutego 2021 o 07:23
    WładysławM :
    Szukam materiałów o Szczucinie. Proszę o kontakt.
    VA:F [1.9.20_1166]
    Ocena: 0 (w sumie : 0)

Skomentuj (komentując akceptujesz regulamin)